Bajka o Pani Mutti - IV
- Cóż wam mogę dać, skoro już nic nie mam. Morzu - oddałam moje falujące włosy, by uciszyło się swoje wzburzenie, policzki różane - oddałam Słońcu, by pięknie wschodziło, a gwiazdom - oddałam blask swoich oczu. One dziś lśnią pięknie, ale ja nie mam już nic. Jestem bardzo biedna. Nawet butki zdarłam już całkiem i od dawna idę boso. Cóż wam mogę dać?
- Daj obrączkę, którą masz na palcu. To powinno wystarczyć.
- Jakże ja mam oddać wam moją obrączkę? Dał mi ją mój mąż, kiedy przysięgał mi miłość i to, że mnie nigdy nie opuści. - powiedziała.
- Gdzie zatem jest twój mąż? - zaskrzeczał ironicznie ptak unosząc się wysoko nad rozlewiskiem.
Pani Mutti zapłakała gorzko. Potem powoli zdjęła z palca obrączkę i rzuciła ją ptakom. A one całą chmarą otoczyły Panią Mutti i wzięły ją na swoje skrzydła. A potem zaczęły gdzieś lecieć.
Ptaki leciały i leciały. Zmęczona poszukiwaniem córeczek Pani Mutti zasnęła wreszcie w cieple ich piór.
Raptem obudziła się i zobaczyła, że jest nad tak dobrze znanym sobie brzegiem morza. W oddali widziała swój mały domek z ogródkiem, otoczony laskiem. A na koniec ujrzała, jak z morza wyszły śmiejąc się jej dwie córeczki.
Rozradowana Pani Mutti uściskała swoje dzieci. Wzruszona nie miała nawet słów, aby zapytać je, gdzie były. Tuliła je w ramionach i płakała ze szczęścia. A dzieci opowiadały, że wyruszyły w świat szukać taty, żeby ich mama nie była taka smutna.
I nagle, przez łzy, Pani Mutti zobaczyła, że brzegiem morza idzie znajoma postać. Wśród wirujących wokół głowy ptaków szedł mąż Pani Mutti, a w dłoniach niósł jej obrączkę.
Mąż ucałował z czułością Panią Mutti i nałożył jej obrączkę na palec. Wtedy zerwał się wicher. Wzbił w niebo tumany kurzu. A gdy kurz opadł, ona znowu miała falujące włosy, różane policzki i błyszczące oczy.
Morze zaś kołysało się łagodnie, Słońce świeciło o wschodzie różowym blaskiem, a gwiazdy nocą lśniły - jak oczy Pani Mutti.
Tylko niektóre ptaki wciąż mają obrączki.