Luna
łapię świeżość chwil bo ciągle mi mało
życia zmiennych barw niespodzianej czerni
w której utkwił żal tak bardzo mi wierny
żyję sobie z nim jak najbardziej w zgodzie
chociaż ze mnie drwi barw przejrzystych złodziej
wpycha w gardło mi niepojęte słowa
ja spisuję sny wciąż i wciąż od nowa
duszę się . to nic . jeszcze męczę płuca
łapię świeżość chwil nadal się zachwycam
Mozartowską grą i jelonkiem w lesie
wierna swoim snom barwom wierna jeszcze
.
księżycowy pyłek spada mi do dłoni
a ja jak confetti sypię go na kartę
choć to niepotrzebne przecież jest nikomu
tyle że długopis wypisuje wkład ten
ale skoro musi niech się z Luną brata
między myśli srebrząc ciała półniebieskie
będziemy malować wspólny nocny dramat
ja i mój długopis i ktoś chyba jeszcze
a kto? toż wiadomo ten co w okno puka
i chojnością srebra nocną wenę darzy
jakby wciąż próbował nowych słów poszukać
w jakże starym świecie wyblakniętych marzeń
.
pokochałam moc istnienia
i ten ból co ściska w skroni
wiem że mogę tło odmieniać
jednym małym gestem dłoni
to mnie karmi . to pomaga
przetrwać jawy blejtram szary
kiedy czuję że słów magia
mnie podskórnym dreszczem barwi
kocham bardziej i na przekór
nieistotne mary cierpień
odnajduję dno w człowieku
i otwieram nową przestrzeń
.