GALERIA
w feerii świateł
wisiały grat przy gracie
obrazy:
w paski, w kratę i w zęby!
I kłębił się lud wokół
i nakupiał w grupy!
„Piękne!” - krzyczały snoby -
„Kupić, kupić, kupić!”
I płótna darły się naraz:
„Ja jestem Czasu Fala
niewzruszona, na strupach życia.”
„To heroizm!” - szeptała krytyka.
„A ja, spójrzcie na płynne tony,
jestem burzą kokosów zielonych,
a to w środku, to owoc, co spada”
„To jest bomba!” - wzdychała gromada.
„Jam jest miasto wymarłe. Bez domów,
bo nikomu nie były potrzebne.
Bez asfaltu, bo jeździć co nie ma!”
„Brak benzyny, na CPN-ach!”
Walą tłumy oknami, pod ściany:
tu wolny tynku skrawek, tam al secco ramy.
Kupują esteci jak leci. Bez różnicy:
inteligenci, krytycy, studenci!
Ktoś kupił (chyba z Grójca) malowany niczym
pas ściany przy lustrach.
"Wspaniały międzyobraz!"
"Genialna pustka!".
Rósł szept w galerii murach:
„Co za sztuka! Boska!
"Ta faktura ponura!"
„Narodowa, polska!”
Tylko jeden bez echa uśmiechał się obraz.
Kpiący.
Samochwalnego nie używał forte.
Ironicznoniebieski.
Mistrza „Autoportret”.