Tacuszka
Kara boska! Matko Boska!
Sołtys aż się w gacie poszczał.
Diabeł porwał gdzieś proboszcza.
Widział go ostatni Maciej,
przed plebanią liście zmiatał,
gdy ziąb taki spadł na chatę,
że zbielała cała chata.
Zaraz potem huk przeleciał
brudną szmatą po niebiosach.
Ogłuchł Maciej, ślepia przetarł.
Ni ma chaty, ni ma chłopa!
Oczom Maciej nie chce wierzyć:
po ogrodzie lata wyrko,
a w nim baba bez odzieży,
trzyma sie za cyce rynkom.
Rzucił Maciej łod sie grabie,
kopnął worek i z kopyta
do sołtysa leci w sprawie.
Głupi chłop, to władzy pyta.
Sołtys w łóżku tyłek drapie,
kogut pieje - „Milcz, bo rosół!”
Maciej wrzeszczy, baba chrapie,
„niech to diabli!” - dobył głosu.
Ledwie to rzekł już chałupe
otuliło jakieś białe,
Maciej w łóżku. Raźniej w kupie.
Już chałupy nie ma wcale.
Wydarł sie do płota Maciej
płot przesadził i przez ramie
na tył zerka, a po sadzie
lata łóżko rozbabrane.
Pół wsi obiegł z tą nowiną,
Gdzie był Maciej, chaty ni ma
Lament nowy, sołtys zginął,
widno baby sie nie trzymał.
Ryczy bydło po oborach,
ognia nie ma w czym rozpalać,
Leci Maciej do kościoła,
za nim w łóżkach wioska cała.
Pod zakrystie limuzyny
pełne pierza i bab nagich
zajeżdżają, a po chwili
ksiądz spokojnie msze odprawił.
Łon ci to był cały w blasku
Łobszed z workiem każde łóżko
worka brakło, każdy dał to,
co upychał pod poduszkom
Łod ty pory stary Maciej
wielkie wsi miał uważanie,
„Świnty człowiek!”, ino kase
każdy trzymał kajsiś w sianie.
Ale nic to mówił proboszcz:
„Niech wtykają gdzie chcą chamy
Da Bóg po wykopkach drogą
na msze zjadą stodołami”.