ŚWIĘTY RODOWÓD
kapłana, gdzie był święty prakorzeniem jego,
Cud się zdarzył, co było wydarzeniem zwykłem:
zapętliła się gałąź wokół wielebnego.
Świętość była czynnikiem dziedzicznym w tym rodzie,
gdzie zśród potomków wielu na co dzień zwyczajnych,
wyrastał jeden w bogu ponad braci marnych
ku radości rodzica i bojaźni bożej.
A rzecz się miała do rzeczy całej,
jako rzecz sama do niepojętej...
Kropla w kubełku i Oceanie:
cóż dla niej pierwsze,
cóż dla niej święte?
A w rzeczonej gałęzi dwoje było świętych,
dotkniętych... palcem bożym, ku zawiści świata:
młody kapłan z gosposią żarliwie poczęty
i siostrzyczka szarytka, młodsza o trzy lata.
Mądrość wzięła po ojcu, urodę po matce,
przecudnej mariawitce uległej w pokorze
na klasztornej posadzce, gdzie przywiódł niewiastę,
by jej w ciszy tłumaczyć wielkie dzieła boże.
A rzecz się miała...
Sam Pan Bóg nie wie, co się może zdarzyć,
gdy ma się na łbie przedsiębiorstwo „Ziemia”,
dlaczego bękart miał coś z księdza w twarzy
i skąd się począł, skoro ojca nie miał.
Dziadek w parafii plótł o dzieworództwie.
Ksieni w klasztorze wręcz o dziele bożym.
I wbrew pozorom nikt nie został głupcem.
Bóg się nie wypowiedział. Kapłan nie ukorzył.
A rzecz się miała...
I choć uznano dziecię całkiem oficjalnie,
Sam prałat wózek robił, lud na śpiochy zbierał,
Urwał ktoś gałąź z drzewa w księdze parafialnej,
zaś na wierzchołek zręcznie przewinął się pleban.
Tak zeszło dwoje ludzi ze świętego drzewa.
Ród się zakończył na tym, co został na drzewie.
I bękart pochodzenie miał, jak było trzeba:
Z Nieba. A swój rodowód także ma już w Niebie.
Tak rzecz się miała. (Et nunc finis)