Portret upiornej rodzinki w kinie
Do nowego biegną kina,
Na komedię o sąsiadach
I fabryce czekolady.
A wraz z nimi czworo dzieci
Żwawym krokiem pędzi, leci,
Brudne bluzki, brudne buzie,
(Zenek! Nie wrzeszcz – ty łobuzie!)
Niosą chrupek trzy torebki
(Smak cebuli i rzodkiewki)
I cukierków worek cały
(Trochę żółtych, trochę białych)
Zenek siada na fotelu,
Zaś o drugi – but opiera,
Już wyciąga puszkę coli,
Zosia sok jabłkowy woli.
Seans właśnie się zaczyna
(Osiemnasta już godzina)
Zenek włącza więc grę w słonie
Na swym nowym telefonie.
Maja zaś muzykę puszcza
(Jak niedźwiedzie ryki z puszczy),
Zenek mlaszcze, chrupie żwawo
(Przecież dziecka jest to prawo).
Zosia gumę głośno żuje,
Ambroży – pestkami pluje,
Wszędzie już jest pełno śmieci
(W końcu to są tylko dzieci)
Raptem – co się Mai stało?
Na podłodze ciastko całe,
Pod fotelem Zenka chrupki
Krągłe niczym dwuzłotówki.
Plama z coli na fotelu
(Szczęściem widzi ją niewielu)
Z wielobarwnych zaś cukierków
Brzydki został stos papierków.
Ciągle piski, wrzaski, krzyki
(Jak makaki z Ameryki),
I chlipanie, i siorbanie,
Dla odmiany zaś mlaskanie.
Gdy się chłopcy już znudzili,
Wnet do bójki przystąpili,
Już nos Zenka rozklepany,
Ambrożego – podrapany.
Wtem o zgrozo! Dziwne dźwięki
Bulgotania oraz jęki
Z pełnych się rozległy brzuchów
Czworga naszych małych zuchów.
I już wszyscy na wyścigi
Jadą prędko wprost do Rygi
Pobrudzona już podłoga,
Siedzeń kilka, bluzki, nogi.
I rodzinka, proszę pana,
Niczym dzicz – niewychowana,
Chyłkiem z kina się wymknęła
Drzwiami głośno zaś trzasnęła.
Gdy z kultury chcesz korzystać,
Sprawa jest to oczywista,
W operze czy w kinie ciasnym,
Wpierw kultury pilnuj własnej…