W katedrze
dźwiga życie
gotowe do oddania,
jak indyczkę do zarżnięcia,
czekając na Boży sąd
z nadzieją wyszeptaną
z książeczki do nabożeństwa
i z dni ułożonych
w błyszczące jak poranek
koraliki różańca.
Czuje śmierć
na odległość
zmęczonego ciała,
oswojoną i płaską,
jak płyta z chryzantemami
przysłaniającymi
imię.
Nikomu
nie uda się zgadnąć,
co kryje jej przepastna dusza,
ale wiadomo,
że zmysły wciąż żyją
pochłaniając woń kadzidła,
smagłą twarz Madonny
i jaskrawy ornat
kapłana.
Jeśli
świat się nie skończy,
będzie tu jutro,
zasłuchana w szept
gotyckich aniołów
mówiących językiem
majowych nieszporów
z lat panieńskich,
gdy dzień miał nieco inne
barwy i zapachy.