Diabeł Herberta
Wczoraj,
gdzieś na granicy
dnia i nocy,
odwiedził mnie niespodziewanie
Diabeł Herberta.
Od czasu,
gdy go napisano,
niewiele się zmienił.
Co prawda
rosnące w mózgu rogi
wydawały się jakby krótsze,
ale różowe skrzydła płuc,
dalej mocno biły
po oczach.
Nie potrafił
zaproponować mi
żadnej ciekawej pokusy,
zaś o jego nieudolnych próbach
straszenia,
nie ma co nawet
wspominać.
Aby go przegonić,
wystarczyły dwa łyki wina
i lekkie podgłośnienie
Kwintetu g-mol op. 57
Szostakowicza.
Inspiracja: „Diabeł” Zbigniewa Herberta z cyklu „Studium przedmiotu”