Korowód
jakby się bali tabu urazić.
Buty oporne ciężarem mazi
i oklejone błotem rajstopy.
Pękły idee, tezy i cele.
Słuszność im rośnie pochyłą lipą.
W gardle głos rzęzi wstydliwą chrypą,
lecz nie ma chętnych wzywać Brukselę.
Ktoś wciąż się stara stanąć na głowie,
mówiąc, że to jest słuszna postawa.
Gdzieś pojedyncze niosą się brawa,
lecz cichną niczym krzyki w dąbrowie.
Przyczyna tego jest tak banalna.
Sypie się kolos sklejony z gliny.
Zostanie z niego garść popeliny
i znów normalność będzie normalna.
Błoto się skruszy, już nic nie muszę.
Krok się wydłuży, legną bariery.
Słuchaj, to nie jest aria z opery,
lecz proste nuty grzejące duszę.
„Chłopak i dziewczyna,
to polska rodzina”!!!