niby nic
Twoich ud
zarzuconych na mnie
przelotnie
swawolnie
jak odrzucenie kosmyka
włosów za siebie
czuję oddech
dziwny taki
bliski moim wyobrażeniom
o przestrzeniach swawolnych
od stereotypów wolnych
bez granic i bez zahamowania
do cnoty odwołania
jesteś jaką być chcesz
nim mnie zjesz
na śniadanie niezapowiedziane
do stołu podane
o świcie po nocy
gdzie gwiazdy o północy
bezwstydnie oczy zasłaniały
gdy widziały
co tu się działo
i końca nie miało
tak dla poczucia
nieistnienia mojego
bajki piszę
by
być
jakoś żyć
chociaż przystań
odpłynęła
w pustkę
nie wiem
co będzie
za miesiąc