Jej Anioł Stróż trzepotał skrzydłami gdy wątpiła...
Potem w koronkowej różyczce mrugały do słońca aksamitnym spojrzeniem... rozzłacał się na jego promieniach uśmiech wiosny.
Pojawiało się ich pełno wszędzie, miękkich szpileczek zebranych w koszyczki.
Anna wychodziła daleko przed wschodem dnia, i delikatnie odrywała jeszcze senne
ogniszczki z żyły mlecznej tak, by nie uszkodzić korzeni świętego Piotra.
Wraz ze świtem kąpała w złocistym naparze wątłe ciałko córeńki.
Krzywiczna, angielska choroba poplątała jej nóżki w kabłąki i odebrała stąpanie.
Maj tamtej wiosny, tuż po głodzie, rozkwitał nadzieją na wschody
kolejnych mniszków i kolejnych wiosen.
Za niedługo, upijany zachodem wiatr, rozsiewał puch kielichowy, a Helenka biegała boso po łące.
Dziad czy baba: szczebiotała do braci.
Latem z Anną zbierała kłoski po zżętym zbożu… sierpniowym ostrzem.