W ŻWIROWEJ ALEI
O wczesnym poranku wczesnowiosennego dnia
Odwróciłem się, ujrzawszy twoją słodką twarz
W półmroku świtu jaśniała jak księżyc w pełni.
Zsunęłaś kaptur i uniosłaś usta
Złączyły się wargi w uniesieniu słodkim
Trwały tak przez chwilę – ach! Jak bardzo krotką
Gdy dłonie zaczynały swą wędrówkę nocną.
Przez dolinę szyi, wciąż skąpaną w cieniu
Przez pagórki piersi, tak śmiele sterczące
Przez równinę brzucha, drżącą w podnieceniu
Aż do słodkiej groty, w ekstazie topniejącej.