a jednak żal
nie pamiętam ile razy miałam dość
czas coś zmienić
powtarzałam niby mantrę
upadałam
na kolanach szłam pod prąd
w pojedynkę
ty ogłuchły na wołanie
usta w kreskę zaciskałeś
stojąc tam
gdzie pozostać już nie chciałam
martwe pole
sens spakował w sak marzenia
i gdzieś zwiał
gniew z przestrachem nagle odebrały oddech
jak rzucona na brzeg ryba pragnąc żyć
szamotałam się z niemocą
bez efektów
a myślałam kiedyś że już nigdy nic
mnie nie złamie
trudno
widać byłam w błędzie
w zadufaniu nie przewidywałam że
przeciwności losu spacerują w stadach
a gdy przyszło oszacować rozmiar klęsk
zagubiłam umiejętność bycia twardą
i nie śniłam nawet w najczarniejszych snach
że gdy przyjdzie z demonami stanąć w szranki
pozostawisz mnie z tym samą
bo co dnia
sto pilniejszych spraw na głowie
płacz za ścianą
nie poruszał i nie wzruszy
nie ma szans
poskładałam się
powoli wstając z kolan
krok po kroku wcielam w życie
nowy plan
już bez ciebie
mimo wszystko trochę szkoda