Miasto pod skórą
W mojej klatce piersiowej
noc wciąż trzyma ostatni tramwaj,
który nie odjechał.
Latarnie rosną w środku jak chwasty —
złote, martwe,
zbyt dumne, by zgasnąć.
Płuca pracują na pół gwizdka,
jakby wciągały mgłę, nie tlen.
Ptaki przelatują nad dachami żeber,
ale nie zostawiają cienia.
W lustrze odbicie
ma zbyt wiele detali,
których nie pamiętam, że mam.
W kieszeni noszę
niewysłane listy do nikogo —
składam je z oddechów,
które zostają na szybie.
A serce?
Stara centrala.
Dzwoni rzadko.
Głównie do wewnątrz.