Bezmiar
Katusze żyję szukając mi brzytwy
Której tonący bez granic, a stresu
Może się chwycić choćby i martwy
Dziś kryję nadzieją, że gdzieś koniec
Czeka na mnie wytrwale we porcie
Że zgubił się czucia od niego goniec
A wiary wisienka ukryta jest w torcie
Karawelą nieznania płynie ignorant
Czeka, aż ktoś mu da lekcję pokory
A los to nauczyciel, z tym że figurant
Nieustannie rozwiera nicości otwory
Jak okiem sięgnąć nie dojrzysz nic
Ni duszy spragnionej wody lub krwi
Absoltyzmu pozory to lichy jest pic
Zamyka swe lochy od stopy po brwi
Dziś werwę mam, by odkryć pokłady
By głowę zarzucić wyżej, niż w dół
Bezskutecznie nawet szukać prawdy
Beznadzieję trzymać, nie rzucać do kół
Nawet krańca nie widać mieć trza coś
Punkt odniesienia, chociaż nadziei koc
Co utrzyma cię w cieple, potem twą oś
Gdy ogarnie cię ciemnego bezmiaru noc