Koszmar
Dziś nocny koszmar sprawdzał me męstwo.
Wcierałem w dłonie białą magnezję,
potem od szabli trup słał się gęsto,
gdyż tak uwolnić chciałem poezję .
Krwią zabryzgane tarcze i szaty,
rym padł pod płotem strzałą trafiony.
Pękły toniczne w krzakach granaty,
by wreszcie został wiersz uwolniony.
Legła sielanka, sonet i bajka.
Pastisz wciąż jęczy w sposób namolny.
Plecy parodii ćwiczy nahajka,
gdyż ciągle walczę, by wiersz był wolny.
Ubrałem zwrotki w białe koszule,
jasne galoty, oraz sandały.
Limeryk w oczy wciera cebulę,
gdyż nie w smak jemu by stać się biały.
Groteska z odą w ranek majowy
kryją się w krzakach leżąc na boku,
a przy nich rymy spod Częstochowy,
a nawet te spod Białegostoku.
Pewnie bym wyciął wszystkich do nogi
nawet satyry, fraszki i baśnie,
ale na szczęście mój Boże Drogi,
że obudziłem się wtedy właśnie.
Strasznie spocony, ale szczęśliwy
wstałem i pióro schwyciłem w dłonie,
by pełną garścią jak chłop troskliwy,
rozsiać radosne rymy po stronie.