30 września.
zegar kolejne godziny wybija,
a Ciebie brak.
Pamiętam ten dzień przez mgłę,
koniec września, słoneczny dzień
i cisza,
kiedy w głowie krzyk.
O jedną szansę więcej się modliłam,
o jeden więcej dzień,
gdy szarość swą barwą mnie spowiła,
i zamiast nocy – nagle dzień nastał.
Kilka słonych łez i Twój cień
w jesiennych liściach.
A potem wszystko
zamiast kłamstwem, prawdą się stało,
i spoczęło gdzieś w dole
Twoje bezwładne ciało.
I przeszedł mnie dreszcz.
A życie zadrwiło ze mnie,
stawiając przed Twoim grobem,
szepnęło wstrętnie:
„Jest życie, więc i śmierć nadejdzie”.
I zachciałam jeszcze mocniej,
przez krótką chwilę Cię tutaj mieć.
Samotność mocno mnie przytuliła,
stałam wśród tłumu ludzi,
chłodnych jak wczorajszy dzień,
co łzy nawet nie uronili,
nie padał przecież deszcz,
co by smutek kroplami zmył.
I samotnie, z pękającym w piersi sercem,
musiałam dalej przez życie biec,
choć już bez Ciebie.
A teraz prawdziwie tęskno,
tak tęskno mi do Ciebie.