Zapomniana przez samotność
odarte z ciepła słów.
Bezkresne i nieprzydatne stają się
uderzenia serca, jak zwykle
zbyt zapatrzone we wszechświat.
Wciąż się oglądam, wiem -
omijasz wytrwale powrotne pobocze.
Tam już nie ma słów,
dla jakich mogłabym się narodzić.
Nie ma rozpaczy, żeby pokrzepiła łzy,
uśmierzyła
nieopanowaną przyszłość.
Jest trwoga - zdziczała, osamotniona,
kompletnie zapomniana
przez samotność.
W moich żyłach tętni skora melancholia;
jak trucizna, jaka ujarzmi zabiegany czas,
przejrzy się w krzywym zwierciadle
Twojej twarzy.
Szepcę dostatecznie sennie,
aby świat zapomniał się na moment.
Okrutnie potrzebuję Twoich kroków,
żeby przypieczętowały drogę,
co nie zaprowadzi mnie
na skraj Twoich ust, nie zawiedzie tam,
gdzie roi się namiętność, czeka życie,
aż zadasz mu ostatnie utulenie.
Nie chcę umierać przed Tobą - zaczekaj,
aż rozgorzeje
ostatnia łza, księżyc dopadnie
poczucie winy.
Usiłuję powierzyć Ci popołudnie - skryte
w zbyt długich cieniach, otulone zielenią,
którą tak dobrze pamiętam...