dżdżysty poranek
bawiłam się w noc
której ktoś wykradł dwie ostatnie łzy
urodzony w konwulsjach lęk
nie chciał przebudzić się
pod moimi łakomymi powiekami
nie chciał rozebrać się z purpury
pozbawić dobrowolnie
zbyt pochopnego cienia
uchyliłam drzwi tak troszeczkę
żeby do środka wpadło odrobinę
świeżego światła
otworzyłam okno ale nieznacznie
żeby nikomu nie zachciało się latać
niestety przez szparę wydostało się
kilka tegorocznych złudzeń
zginęły na miejscu
pod powiekami wciąż mam
przedwczorajsze sny
w ustach chowam obietnicę
bardziej uroczystą niż triumf słońca
o zbyt dżdżystym poranku
czuję we krwi oddech nieba
czuję strach którym się nie podzielę