W pociągu
gdzieś w opoczyńskim powiecie,
pociąg w polu sobie stał,
wąchał kwiatki i tak trwał.
I wcale nic sobie nie robił
z pasażerów, których wiózł:
pana z synkiem i tamtej pani,
którą odcisk w bucie gniótł.
I dwóch panów, co zgodnie chrapali,
i znudzonej dziewczynki małej,
która już wrócić do domu chciała,
bo dla niej podróż zbyt długo trwała.
I z panienki, która wiozła kotka,
i z pana z brzuchem, co wąsy gryzł
oraz z chłopaka, co siadł na schodku -
pociąg nie robił sobie nic.
Stał w polu, z komina puszczał dym,
jak gdyby papierosa spokojnie palił
i bardzo dobrze czuł się z tym,
i wcale ruszyć się nie kwapił.
Inne pociągi go wciąż mijały,
patrząc, co wyprawia, zdumione,
a on spokojnie stał sobie nadal
i w dalszą nie ruszał drogę.
Nawet w zadumie kwiatki wąchał,
które przy torach gęsto rosły
aż mu się zamarzyła łąka -
a na niej fiołki, rumianki, osty.
I właśnie oset w nos go skłuł,
więc ruszył pociąg jak szalony
i gnając wreszcie do domów wiózł
wszystkich pasażerów zmęczonych.
Tego pana z synkiem i tamtą panią,
którą odcisk w bucie ciągle gniótł
i znudzoną dziewczynkę małą,
i panów, którzy zbudzili się już.
I tę panienkę, która wiozła kotka,
i pana z brzuchem, co wąsy gryzł
oraz chłopaka, co wstał ze schodka,
pociąg do domu zawiózł w mig.