DEFICYTY
czas odpływa w mleczne ulice
żuraw nosi na plecach niebo
gałęzie marzą o ptasich skrzydłach
światło zęby szczerzy w kałuży
szklane oczy mrugają raz na zawsze
słowa ślizgają się po lustrach
jak ryby, co zapomniały pływać
deficyt snów w podartej kieszeni
serce klepsydrą, kruszy się sekunda
zegar śpiewa w cichym rykoszecie
miasto oddycha mgłą, nie oddaje
w szafie wisi cień zbyt krótkiej nocy
na parapecie kaktus pije ciszę
muzyka utyka w martwych nutach
echo woła echo, brak mu tchu
wargi pękają od zbyt małych słów
pustka drzemie na tronie ze szkła
wiatr zbiera kurz z zapomnianych listów
krople łez lądują w oczach trawy
deficyt marzeń rozciąga się w chmurach
czy uda się go unieść w dłoniach
z papieru, przyprószonych kurzem lat?
czy pozbędziemy się go jak starych kłamstw?
oddychając pełnią – doznamy więcej
czy tylko zamienimy go na coś
co złudzenie przypomina, że liczyć możemy
tylko na deficyt bez końca?