Jakie to szczęście
Jakież to szczęście, że los łaskawy
nie dał poetkę mi jako żonę.
Układam myśli niczym źdźbła trawy
i w wyobraźni z radości płonę.
Miałbym zapewne dość przechlapane,
gdybym artystkę miał przy swym boku
i chciał dotrzymać wstając nad ranem,
artystycznego jej stópek kroku.
Osiwiał pewnie bym, lub wyłysiał
patrząc na żony fochy przeliczne,
oraz chimery i minę misia
robioną rzekłbym wręcz artystycznie.
Włosów dziwacznie pomalowanych
kolorem wziętym z dna kałamarza
nie muszę znosić Boże kochany,
gdyż tak natura jej się wyraża.
Jakież to szczęście, że w dzień rozpaczy
nie muszę szukać mądrej maksymy,
która by mogła świat wytłumaczyć,
że olał moczem jej zwiewne rymy.
Nie muszę rogów całej kolekcji
skrywać wstydliwie w ciemnych szufladach
i przyjąć niczym werdykt dyrekcji,
„cóż, jest artystką, więc jej wypada”.
Dzięki dla losu składam za żonę,
bez fajerwerków tak przy okazji.
Że tworzy dla mnie piękną koronę
i nie chce zamków z piasku fantazji.
Za pyszny obiad, spacer wieczorem
i płatków z mlekiem smak na śniadanie.
również za kłótnię przerwaną w porę
należy jej się podziękowanie.
Nie szuka muzy w tle fotografii,
chcąc gdzieś w zaświaty za nią odjechać,
lecz ma na wszystko czas i potrafi
góry przenosić i się uśmiechać.
Że w święta gwiezdne mamy atrakcje,
a stół opłatek biały wciąż zdobi
i, że nie dąży by zmieniać racje,
gdyż Europa cała tak robi.
Nie musi światu nic udowadniać
grając swą rolę na życia scenie,
Jest jak do szczęścia zwięzła wykładnia,
wiedząc że trwałe rośnie wciąż w cenie.
Super, że chyba mnie kocha stale
bez zalewania uszu bajerem,
I że nie jestem poetą ale,
jedynie zwykłym, gminnym rymerem.