Kobiety jak magnolie zakwitają za szybko (prozą spisane) 9
***
Nabrzeże portowe, w dali światła Trójmiasta. Skulony jak pies szedłem w znajomym kierunku. Zdążyłem w ostatniej chwili przed zamknięciem pubu.
– Przyszedłeś. – Powitała mnie barmanka, czym nie wydawała się wcale zdziwiona. – Tylko jedno piwo! – rzuciła w moją stronę. – Późno już. Niecały kwadrans pozostał – zrzędziła pod nosem, wypełniając do pełna kufel. Niczym po ślizgawce pchnęła kufel po blacie.
Piłem w ciszy. Inni też tu wracają, nie tylko dwa razy do roku, uświadomiłem sobie. Poczułem lekkie ukłucie w okolicy lewej pachy. Nie jestem, i nigdy nie byłem dla nikogo, poza jedną kobietą. Barmanka wcisnęła guzik wysłużonego odtwarzacza i popłynęły słowa piosenki – „Dziewczyna marynarza”.
Popłynąłem w zamyślenie. Znałem słowa na pamięć. Mój stary kapitan nucił ją w czasie flauty, kiedy dla zabicia nudy graliśmy w karty.
– Idealna dla dziewczyny marynarza – zagadnąłem kiedyś i dodałem. – Dla szczwanej flądry, którą… umilkłem, widząc twarz bosmana.
Tego, który nigdy nie wyraził dobrego zdania o żadnej kobiecie, nawet o własnej matce.
– Odrobinę szacunku, szczylu – warknął, rzuciwszy kartami o stół, podreptał na górny pokład.
Pobiegłem za nim. Przysiadłem obok i czekałem. Marznący deszcz i długie milczenie paraliżowało mnie.
– Nie lubię, kiedy ktoś popisuje się mądrością – odezwał się wreszcie. – Jeszcze nic go nie poraniło, a już powtarza opowieści. Jak ci niedzielni żeglarze, co śpiewają o chłopcach z Albatrosa.
– Zwolnij! Jeszcze trochę mi zejdzie.
– Mówiłaś o kwadransie?
– To nie Titanic – dodała. – Kwadrans więcej nie zrobi różnicy.
Dostrzegłem dopiero teraz jej jasne włosy i drobną sylwetkę. Powróciłem do myśli. Kapitan od tamtego czasu był dla mnie niczym ojciec. Młody po studiach lekarz, zaciągnąłem się na statek, kochałem wolność. Po roku, w portowej tawernie, poznałem kobietę moich marzeń. Myślałem, że na zawsze. Los był innego zdania. Trzy lata minęły, a ja nie potrafiłem wyrzucić jej szczoteczki do zębów, po pierwszej spędzonej nocy. Trzymałem w łazience jak reliwie, nie wiem, po co. Żeby pamiętać, jakby mogło się potoczyć moje życie, gdyby polskie drogi nie posiadały dziur, a kierowcy jeździli mniej brawurowo. Tylko ona, potrafiła zrywać kartki z kalendarza o tej samej porze, co ja… Więc, ta szczoteczka przypominała, że dom jest tylko azylem dla nocy, w którym liżę rany, jak bezdomny pies.
– Bolesne wspomnienia, co? – zapytała jasnowłosa. – Trudno się uwolnić?…
– Wspomnienia... – wyszeptałem.
– Bo, nic nie smakuje lepiej od chleba powszedniego – skwitowała.
– Bo, nie istnieje inne pożywienie. Pewnych rzeczy nie da się wyrzucić na śmietnik. Musimy je zastąpić czymś mniej bolesnymi.
– Więc czemu nie zostaniesz na lądzie? – zapytała, mrużąc oczy.
– Zwykle, decydują za nas inni, nie sądzisz? – odpowiedziałem. – Okoliczności, czas i miejsce, do którego jesteśmy przyczepieni jak rzepy.
– Szczerze? – Przeceniamy własną przeszłość. Jesteśmy rozdarci pomiędzy tym, co było, a gdybaniem.
Patrzyłem w martwy punkt, gdzieś w dali jej słowa cichły. Ciekawe, czy ona kochała kogoś aż tak, żeby rzucić wszystko? Czułem, jak w gardle rośnie mi ogromna gula, zacząłem się dusić.
– Oddychaj! Nie przestawaj! – krzyczała przestraszona.
– Nic mi nie jest – odpowiedziałem cicho. – To tylko gorycz.
– Jesteśmy jak delfiny i cenimy przyjaźń i rodzinę … Umieramy tak samo, zaplątani w sieci, dusząc się latami.
– Ty myślisz, że to tak łatwo – rzuciłem. – Spakować codzienność do worka i zacząć wszystko od zera? Właśnie to zrobiłem – zajęczałem. – Za pięć dni czeka mnie lot do Kenii. Zarzuciłem worek na ramię i wyszedłem w ciemność.
Kiedy pięć miesięcy temu, zadzwonił kolega z propozycją wyjazdu, uznałem, że to poroniony pomysł. Neurochirurg z Warszawy organizował misję medyczną i kompletował skład.
– Arturze, ty chyba zwariowałeś! – krzyknąłem.
– Maciek i ty to mówisz? – odpowiedział. – Pamiętasz swój wybór, kiedy oznajmiłeś, że wypływasz w morze na lata. – Zaśmiał się.
– To samo mi wtedy powiedziałeś... Ile mam czasu? – spytałem.
– Dwa dni, i wiedz, że są chętni – poinformował stanowczo.
– A co Beata na to?…
– To przeszłość – przerwał poirytowanym głosem. – Czekam na telefon, hej.
***
Cała podróż przebiegała lepiej, niż się spodziewałam. Głos stewardesy poinformował nas o lądowaniu. Nastąpiło poruszenie wśród pasażerów. A u mnie ciągle ten niepokój tkwił w głowie.
– Proszę, to chyba pani książka. – Usłyszałam zachrypły głos.
Dopiero teraz, zauważyłam obok mężczyznę o wypłowiałych niebieskich oczach. Twarz zorana zmarszczkami i z blizną na lewej kości policzkowej. Mocna hebanowa opalenizna ładnie kontrastowała z błękitną koszulą.
– Tak, moja. Dziękuję. – Uśmiechnęłam się od niechcenia.
– Proszę – rzekł. – Gdyby nie książka, nie poznalibyśmy się. – Maciek – rzucił, podając dłoń.
– Dobrochna. – Odwzajemniłam uściskiem.
Wylądowaliśmy w Nairobi-Embakasi. Po wyjściu z klimatyzowanego samolotu uderzyło w nas upalne, gęste powietrze. Nad nami rozciągał się widok rozgwieżdżonego nieba. Przed wyjściem z hali odpraw czekały cztery terenówki Toyota. Ruszyliśmy oświetloną autostradą na zachód. Po jakimś czasie ogarnęła nas niesamowita ciemność i cisza. Co przyniesie świt? Myślałam.