cierpki smak odchodzących kukułek
jeden drugiemu wchodzi w paradę
nie wiadomo skąd
dźwięk nagły wali przez łeb głucho
schowany za regałem za szafą myli się z formą
myślisz że kandelabr stylowy wypełniacz tła
a to zegar
kuranty melodią czystą albo fałszywą
prowadziły spokojnie
bez pośpiechu w jednym rytmie
tylko brzmienie doczesnej wędrówki było zmienne
kolekcjonował czasu bicie więc były wszędzie
podziwiałam i widziałam jak ze świtem kurczyły życie
a ja wyprostowana sobą zastawiałam zegary
by ukraść sekundy
jak co dzień za pięć przed pełną godziną
czas krzyczał
moc walnięć przez największego rozpoczynał koncert
niczym odwieczny dąb stał w rogu pokoju
w niego wchodził lżejszy trochę kiczowaty
zaraz potem pisk wrzask i łkanie
jedno nachodziło na drugie trzecie dziewiąte
a dwudzieste przechodziło w dwudzieste piąte
i dzwoniły przez kwadrans
tak je wyregulował żeby nigdy nie było za cicho
bo nie mogło być tak by wszystkie biły równocześnie
kakofonia nie do zniesienia tkała przemijanie
w nim każdy bieg każdy dźwięk miał swoją historię
i każdy zegar miał osobny czas dla siebie
osobny dla człowieka
a kiedy odchodził ten któremu odliczał godziny
osierocony
czasem przestawał bić