Czytanie z Apokalipsy św. Jana
to przepaście, rydwany ognia,
płonące jeziora i smoki,
znaki sądu i zgrzytanie
wrót piekielnych. A ja
przecież wpadłem tu tylko
na czterdzieści pięć minut,
między poranną jajecznicą
a niedzielnym rosołem
z zieloną pietruszką,
pod mały kieliszeczek
i rozmowę rodzinną
przechodzącą w krótką
drzemkę. Gdzie mi tam
do końca świata albo
do powrotu Jezusa.
Myślałem, że to pomysł
Świadków Jehowy,
a to proszę, proszę
i u nas. Jutro już czas
napalić w kominku,
dni coraz zimniejsze;
matka marudzi, że
nie idzie wytrzymać.