Pod mgły puszystym kokonem
z czeluści niebytu.
Ze snu zbudzona
błądzi,
poszukuje świtu.
Korowodem leniwym,
pola okrywa welonem.
Snuje się i mami,
zniewala
puszystym kokonem.
Mroźnym powiewem,
na pniu omszałym wierzbiny
zastyga.
Tężejąc w lodowym przedświcie,
srebrzystym szronem,
usta zaciska
w coraz mocniejszym uchwycie.
W tym ukrzyżowaniu,
niemym,
bólem płaczesz wierzbino.
Rozpaczliwie,
sił już ostatkiem,
jak Rejtan, pierś nagą
wypinasz.
Targana wiatrem,
walczysz,
choć ni jak wyzwolić się
z mlecznej zmarzliny.
Tors dumnie naprężasz,
nie kłaniasz się nisko,
nie cofasz,
nie straszne ci żadne oręża.
Nie poddajesz,
ni dęba nie stajesz,
gdy, w warkocze kłosy,
układa twe splątane włosy.
Ani, gdy peleryną rozdartą,
jak ażurowym szalem,
ramiona twe nagie,
okrywa.
Na słabości twej chwilę,
choćby jedną,
niech nawet nie czeka.
Zwyciężysz,
wyjdziesz z mroku
mlecznego nieistnienia.
-------------------------------------------
© Ewa Omiecińska