- OCZEKIWANIE -
tak dalekich, ukrytych
tuż za kroplą twych łez.
Nazbieraj dla mnie resztki liści,
na których
układałeś przyszły świt.
Gdyż nie wystarczy
już mit o krysztale,
ukrytym gdzieś;
poza szczytem mitycznych gór.
Gdzieś spływa woda z gór,
właśnie tam uciekłam,
by stoczyć bitwę –
godna królewskiej korony.
Rozpłyną się mój wizerunek,
odpłyną z szumem ów wodospadu.
Zatopione w nim słowa,
opadły na dno,
ociężale jak głaz.
- Zanikałam uczepiona
tonącej przeszłości,
wzrok już zgubił
nikły poblask łun.
– Świat milczał -
Twój głos owiną mnie jak szal,
delikatny, odbijający biel.
Biel i łabędzi śpiew,
Oscylujący, tak bliski brzózkom, Mnie.
Wpatrzona w ociekający,
czerwienią zachód słońca.
- W to, co niema ani początku ani końca -
Uginał mnie wiatr,
czasu kres, biało czarna kora,
poznaczona odwiecznym;
prawem natury,
me dłonie przybrały koloryt jesieni.
Witał mnie ociężały księżyc,
o wydętych policzkach,
popijał ciemną czekoladę,
obiecał że doda mi blasku.
Lecz odchodził.
Tracąc siły, usłyszałam
tylko – przepraszam.
Ukryta w szemrzącym o smutku gaiku;
uklękłam, mój upadek był bliski.
Wciąż czekam,
już mocniej i pewniej
żegnam żółty trabant,
bo wiem że wróci.
Zadzieram głowę,
by zobaczyć,
unoszącą się na wietrze;
cienką nitkę pajączka.
Który leci pełny wiary
na spotkanie ze słońcem.
Wspieram brzózki,
nie pozwolę by opadły z sił,
ukryta, milcząca snuje się.
Wzgórza pełne kwiatów,
pełne dmuchawców,
czy ktoś widział ślady stóp. . .
Może to bardzo stara
opowieść nie na te czasy
i nigdy się nie wydarzyła.
Lecz posłuchajcie tego.
Brzozy, biała kora,
cichy świt, zawołania...
I odpowiedź!!!
- Nadal czeka, nadal woła
– gzie jesteś?!