Przerwa śniadaniowa w stołówce zakładów mięsnych, rok 1990*
Krew na fartuchu
głodnego wykrawacza kiszek,
oświetlona słońcem
w samo południe. Miska
parujących podrobów
przymila się do mnie,
jak wiekowa kurtyzana
w ciemnej ulicy. Za oknem
ryk krów prowadzonych
na śmierć małą, czyli
zwierzęcą. Wiedzą dokąd idą.
W gardle ścisk. To u mnie.
Trwam na warcie, w oparach
strachu i gnoju braci mniejszych,
którym mało święty (może
i Franciszek) zamiast powiedzieć
kazanie, wypruje flaki. Smaczne
z chlebem białym, jak szaty
świętych i rzeźników,
nim krew ich nie przykryje
czysta.
*zapis z autentycznej wizyty w zakładach mięsnych, gdzie zostałem zaproszony na śniadanie do stołówki pracowniczej