Znaki w jaskini
na wrocławskim rynku,
zanurzeni w obrzędzie
wielkiego mijania.
Obok płynie rzeka
twarzy, gestów, kolorów
i myśli, niekoniecznie
tych wzniosłych.
Mężczyzna w kapeluszu,
mocno pochylony,
gra na saksofonie,
jakieś melodie z seriali.
Za ileś lat, gdy gołębie
sfruną głodne z dachów,
nie będzie już naszych cieni
na płytach chodnika.
Czy kawę pijący
mieszkańcy przyszłości
spojrzą jednak na nas
przez szczeliny czasu?
Na istoty zastygłe
bez imion i twarzy,
wychylone z niebytu,
jak znaki w jaskini?