Konstelacja miłości
bo tam miało być bezgranicznie cicho.
A tam lamenty, płacze, utyskiwania...
Więc słucham, o co to larmo niebieskie.
Słucham i załamuję ręce,
i po chwili...
Dość mam tego gadania!
To wszystko ma się do mego kochania!?
Na próżno żale mgławicy
o to, że blask twojej źrenicy
jaśniejszy niż niejeden kwazar.
Na nic się zda
żarłoczność czarnej dziury.
Gdy twoje ramiona grawitacją
trzymają moje serce.
Tak silną, że przestrzeń mego umysłu
zagina się do kształtu twoich ust.
I taniec wirowy planet, co grawitacją
za jądro uczepione swych słońc,
niczym jest, gdy mego umysłu pląs
kreśli okrąg wokół twoje go "Ja".
Więc na nic niebieskie larmo się zda!
Bo Ty jesteś centrum galaktyki.
I już nie żadna czarna dziura...
I nie jakiś gwiazdowy kurz, czy pył
mą duszę ulepił,
lecz twoje cudowne dłonie,
co dotykiem muskają mą skórę.
Ja wiem to zakrawa na bzdurę.
Lecz dla mnie wielki wybuch był,
gdy pierwszy raz z Tobą.
Szliśmy przez park wiosenny
umajony kwieciem.