LE CHAIM!
Kradzionych pamiętasz smak bułek,
gdy regułek zakuwaliśmy krocie?
I mówiłeś: „Rozumiem.
Dwa plus dwa daje osiem. To prawda.
Ale wolę mieć jeden w rozumie niż umieć.
Nie wiadomo, kto będzie to sprawdzał!”
A pamiętasz oblaną łacinę?
Nie wiem w czym zawiniłeś kobiecie,
że wpisała w indeksy nam „wrzesień”...
Lekarz długo prostował Ci nos,
gdy wareckim browarem
niszczyliśmy Izrael.
Wziąłeś w łeb za judaizm,
a za Biblią biegali
cztery piętra Wojtek i Piotr.
Sam już nie wiem: Pan Bóg czy Jahwe? Może obaj,
w mądre oczy wejrzawszy drugiego,
pokiwali głowami i dziatwie
przydzielili przedwieczni po klapsie,
nieomylnie trafiając swój swego!
A ja trzask świec szabasowych pamiętam,
jak Ty święta deszczowe, gdy Piotr
w nocy, mokry, z opłatkiem w rękach...
Zawsze deszcz pada dla mnie w tę noc.
Nigdy z nami nie piłeś „Na zdrowie”
Było w Tobie coś z gett i pogromów,
jakiś smutek żyjących w diasporze...
I mówiłeś: „Za życie, ty goju!”
Najwyraźniej zaś widzę, Szymonie
ściętą w maskę na chwilę Twą twarz,
gdy przed progiem stanąłeś na moment
z telegramem, że zginął Twój brat.
Wyjechałeś nie budząc nas rano.
Nikt przyjaciół pożegnać nie zdoła.
Jak umarli, to na nas czekają!
A jak żyją, to znajdą nas w grobach!
I wiem, Szymku, żeś jednym z nich był,
więc jeżeli jest puste Tel Aviv,
lub jeżeli nie dałeś się zabić...
Le chaim, Szimon. Le chaim!