PANI Z BROVARY
Starych łańcuchów sypie nam na głowy zgrzyt.
Zębate jęczą koła, mlaska smar na wałach.
Kręci się sama, nie kręci korbą nikt.
Szum w uszach, pęd krzeseł
na desek drzazgi nas nabija.
Z paznokci stóp krew wypełnia but
i blade ręce drżą przy szyjach!
Powietrza więcej. Pęka gardła wrzód.
To karuzela.
Chybotliwa. Zardzewiała.
Nim się urodzisz już w jej krzesełku tkwisz.
Mordą do światła - lampa w środku stara
wyrzuca z krzeseł cienie, w Cień, gdzie nie ma nic.
Kurczowo trzymasz się łańcuchów, a staruszka
co jakiś czas upuszcza fotel w zimną czerń.
Odleciał sąsiad. Krzyk mu zamarzł w ustach,
a karuzeli jakby nieco lżej.
Zgrzyt zębów. Zgrzyt stali,
Rdza na łeb wali się płatami.
Na niciach od życia wciąż cieńszych
strach, tętni, coraz cięższy strach.
Im szybciej, tym większy, świat w kółko się kręci.
Nim stanie połamie deska kruchy kark!
Z czym nazwy Planet pokojarzysz, Emmo,
zanim się zerwą, nim krzesełko,
na którym ktoś napisał Kredą „ziemia”,
odpłynie w ciemność,
gdzie nas, Emmo, nie ma...