zaczyn
zieleń mnie barwi ciepłem błękitu
w strukturę słońca ubiera ciało
a ja się pławię w wizji niebytu
za którą tęsknię
by objąć całość tego co we mnie
i co poza mną jest aktem wiary
przekleństwem boga
gdy mi arkadię darował małą
po to by wiarę co dzień rujnować
ja już nie pytam dlaczego: tak to
po co i komu i w jakim celu
kiedy się chmury zbierają raptem
w wizji się pławię by życie przemóc
zieleń z błękitem mieszam
i barwię dni co szarością spadają z nieba
ugniatam całość i chociaż krwawię
wypiekam dzienny kawałek chleba
.
kiedyś byłam pełna wiary
dzisiaj pewność mam niezbitą
że wśród guseł i wśród czarów
jestem kimś kto mógłby przysiąc
że to wszystko jest milczeniem
wypisanym w jednym słowie
najpiękniejszym bo jedynym
tym co brzmi najdumniej
człowiek
a w nim baśnie z pióra zdjęte
tak na przekór prozie życia
która nie dostrzega piękna
i zaciska usta w dziczy wojen
co żrą ziemi łono wypluwając same kości
kiedy pióro czarem płonie
poszukując słów miłości
takiej co ma twarz prawdziwą
i lampiony śle do nieba
tam gdzie będę mogła przysiąc
że nic więcej mi nie trzeba