Portret upiornej rodzinki w lesie
Echo krzyki, piski niesie,
Wrzaski Zenka oraz Mai
Ze świergotem się mieszają.
Lis hałasem przerażony,
Zebrał cztery swoje żony,
Nie mógł ukryć się na sośnie,
Zatem uciekł – gdzie pieprz rośnie.
Wraz z Ambrożym mała Zosia
(To Psotnica, nie Samosia)
Pośród jagód szybko krąży
Zdeptać wszystkie – jeszcze zdąży.
Pod klonem (albo jaworem?)
Zobaczyli muchomora,
Chociaż grzyb to jest chroniony,
Leży – kijem rozwalony.
Zosia podeptała kwiaty
(Wszak polana – nie rabaty),
A Ambroży (o tempora!)
Wrzucił śmieci do jeziora.
Zjedli chrupki i cukierki,
Zaś paczuszki i papierki,
Modre, białe i zielone,
Porzucili pod jesionem.
Zenek wypił puszkę coli,
Maja Fantę żółtą woli,
Puste puszki już po chwili
Na mech miękki wyrzucili.
To by chyba było wszystko,
Gdyby nie fakt, że ognisko
(Aby śląską piec kiełbasę)
Rozpalili tuż pod lasem.
Słusznie prawił pan gajowy
Rudowłosy i surowy,
Chcesz się leśnym cieszyć chłodem
Wpierw zachowuj się jak CZŁOWIEK