Dochodząc do faktu
Rozbijając się o puste usta kryształów
Nieco trochę wyżej
Ponad białe bańki mydlane
Unoszę wzrok
Zapomniany
Smutny tylko czasem
Wsłuchuję się w istotę
Jasności widzianej jakby przez pryzmat
Zarazem głuchy na wszelkie istnienie
Zaczynam rozumieć te nuty
Brzmiące w czterech ścianach
Razy kilka
I tej jednej
Okrągłej i w połowie pustej
Znowu wzdychając
Zamiast coś uczynić
Przyjmuję stan rzeczywisty
Za niezmienialny
Prawie umarłem