Luna
bardzo skrzętnie, nad rzeką łez.
Rozkruszone pozostałości
delikatnie wyzbierałam,
co do jednego,
złamanego serca...
Zamknęłam okruchy
życiowych zmąceń
w szczelnej komnacie niepamięci.
Rozmącone w kawowym likierze,
opisałam stłumionym bólem,
rozstawiając alfabetycznie
na zakurzonych półkach duszy.
Czasami ogrzewam słoje
drżącym płomieniem świecy,
odczytuję wolno nazwiska,
maskuję pulsowanie serca.
Potem odcinam tlen jasności
i zgaszona wracam spokojnie
na ganek teraźniejszości,
kojąc oczy księżycem...