Do Ciała Twojej świątyni…
Ciało, które noszę, które mnie niesie,
które pamięta więcej niż słowa
piszę do Ciebie jak do świątyni,
która nie potrzebuje murów, by być święta.
Twoja skóra pergaminem dotyku,
na którym zapisane są wszystkie moje pragnienia,
wszystkie drżenia, które nie znalazły głosu,
wszystkie pocałunki, które były modlitwą.
Twoje ramiona kolumnami,
na których opiera się świat,
Twoje biodra ołtarzem,
gdzie składam ofiarę z obecności.
Twoje usta bramą do wnętrza,
gdzie cisza staje się pieśnią,
a język prorokiem zmysłów,
który zna alfabet ekstazy.
Twoje oczy świętym ogniem,
w którym spala się iluzja oddzielenia.
Twoje dłonie niczym kapłanki,
które błogosławią każdy gest,
każde przyjęcie, każdy powrót.
Ciało, które zna ból i rozkosz,
które pamięta każdy upadek i każdy lot,
które nie kłamie, gdy drży,
które nie milczy, gdy kocha.
Dziękuję Ci, że jesteś.
Że pozwalasz mi czuć.
Że uczysz mnie, jak być tu….
w pełni, w prawdzie, w zachwycie.
Nie chcę Cię ujarzmiać
Nie chcę Cię poprawiać
Chcę Cię słuchać
Chcę Cię czcić
Chcę Cię kochać
jak świątynię,
która nigdy nie została zbudowana z kamienia,
a jednak przetrwała wszystko.
Z pokorą i zachwytem,
Twój mieszkaniec
Twój pielgrzym
Twój kochanek.