na ostatnim akordzie nocnego tramwaju
w takcie na trzy czwarte czytały powietrze
na szybie zaparowany nieregularny ślad
po ciepłym oddechu
ramionami obejmował futerał skrzypiec
jakby okrywał dziecko całunem
wpatrzona w bliznę na jego policzku
w narkotycznym omamie widziała
jak powoli pękała
ciemnowiśniowe skrzepliny wypełniały
jej kieszeń
a tramwaj pędził oszalały
za zakrętem upadła
otworzył spojrzenie wstał
i ustąpił jej nogom miejsca w pustym przedziale
wysiedli przy samotnym kościele bez dzwonnicy
pachniała lipa obok cmentarnej bramy
zaskrzypiała nawa świętością
której nie było
zapalił świece na marmurowym ołtarzu
a nuty oparł o świecznik
pod krzyżem zadrżały struny
jego i skrzypiec
to było więcej niż dotyk
to było przenikające fizyczne podniecenie
ostatni nokturn ugasił pragnienie
tramwaj wyleciał z rozkładu istności
została tylko cisza na pięciolinii