Jesienny Anioł
od dawna woli chodzić.
Pomimo tego czuwa
i nigdy nie zawodzi.
Robotę ma bez strachu
zero zdrad, ździebko picia.
Brak spacerów po dachu
i skutków mordobicia.
Żadne nocne myślistwo
i na haju doznania.
Raczej zwykłe lenistwo
i grzechy zaniechania.
Rzadko jazda szalona
i kasowe wygłupy.
No, chyba że nas żona
zabierze na zakupy.
Czasem komuś przywalę,
lub świntuszę językiem,
lecz niezbyt się tym chwalę,
gdyż robię to wierszykiem.
Wartością wręcz niezmienną
dla nas, omijać burze,
wszak on do spółki ze mną
jest na emeryturze.
Świata już nie zbawimy,
chęci nam żal do znoju.
Stojąc w przedsionku zimy
marzymy o spokoju.
Jak rybka z porcją frytek
to życie nam smakuje.
Ja dbam o jego zbytek,
a on mnie nie strofuje.
Śpimy, potem tyjemy,
choć nie brak nam percepcji,
lecz już nie pasujemy
do ulotnych koncepcji.
Smutek mnie wciąż oplata,
gdyż mam ciągle na względzie,
że znów każą mu latać,
kiedy już mnie nie będzie.