ponocna
że nawet duchom straszyć się nie chce
a pod sufitem zwiesił się zapach
pełnią absurdu mamiąc powietrze
kąty naprzeciw wybiegły z mroku
i w środku zbiegły się w cztery ściany
ściskając wewnątrz gniew i niepokój
psychodeliczne rysują ramy
a ja tak leżę i sobie patrzę
jak się struktura bezdusznie marszczy
tworząc placebo niczym w teatrze
martwo oddycha . na serio straszy
czymś czego nie ma a jednak żyje
i spod podłogi pod sufit wzlata
jak mara sennym oddechem tyje
ta pora późna . pora nijaka
- metamorfozy -
na końcu rzęsy tam gdzie się rosa
srebrna zebrała z marzeń północnych
złożyłam z dłoni kamienny posąg
i nakarmiłam nim głodne oczy
pod powiekami dotknęłam nieba
w czas kiedy słońce paliło gniewem
a ziemi chłodu było potrzeba
by móc uwierzyć w anioły w niebie
a potem oczy otwarłam nagle
i zrozumiałam kosmosu bezsens
kiedy z anioła zmieniam się w diabła
na końcu rzęsy snów kroplą jestem
wpadam w półtony słów minorowych
szeptanych nocą w ucho księżyca
przez gwiazdy które straciły płomień
choć nadal pragną sobą zachwycać
rzeźbiąc w kamiennym pyle posłowie
tych których dusze pochłonął błękit
na końcu rzęsy spadając w morze
północnych marzeń . jakże kamiennych
.