Bezszelestnie...
wykwintne wina zimowe wieczory osłodzą.
Z rozpaczy załamuje ręce, widząc, jak wiatr
bezdusznie strąca z drzew wyblakłe liście.
Stojąc na dywanie nasączonym deszczem,
z żalem pochyla się nad letnimi dziećmi,
wczoraj zielonymi, jakże dziś odmienione;
po złocieniach, purpurze nie ma ani śladu.
Mgła, złowrogie chmury towarzyszą damie,
błądzącej po posesjach w płowej pelerynie,
żegna ogniska wygaszone, puste balkony,
zanim odejdzie, każdy kąt przejrzeć zdąży.
Wyziębionej przyrodzie do snu coraz bliżej,
tylko patrzeć, jak ponowa na dachu zagości,
ludzie przed mroźną zimą okna pozamykali,
w bujanych fotelach będą marzyć o wiośnie.