W mglistą noc - H.H przypadki VIII
Szacowna pani N.
Dotarły do nas wieści o śmierci profesora H.
Pragniemy wyrazić żal i złożyć kondolencje na pani ręce, jako osoby wskazanej w ostatniej woli.
Tuszymy, że nasza oferta może panią zainteresować.
Bractwo potrójnego pierścienia
Zapadła minuta absolutnej ciszy,
po której rozległ się huk wystrzałów.
Dzwoniło mi w uszach,
a pierś ściskał lęk.
Bałem się odetchnąć.
Czy tak wygląda śmierć?
Nie zauważyłem różnicy,
między nią, a życiem.
Powoli otworzyłem oczy.
Nie widziałem wokół siebie
bram piekielnych,
ani tym bardziej niebiańskich.
Opadłem na kolana,
czując dziwną ulgę.
Pluton był zdziesiątkowany.
Nikt nie pozostał na nogach.
Leżeli ścięci kulami jak zboże,
brocząc krwią na płytki.
Gdyby posadzka i ściany były białe,
tworzyłoby to
dziwnie artystyczny efekt.
Ciężki, metaliczny zapach
uderzył w moje nozdrza.
Tak powiedziałby H.,
gdyby tylko przeżył.
Kule jednak były nieomylne.
Niczym srebrne pszczoły,
które niosą śmierć zamiast pyłku,
wżarły się w jego skórę,
pozostawiając otwarte rany.
Oddano mi jego ciało,
a kiedy patrzyłam na nie ze zgrozą,
podobieństwo do piety,
uderzyło we mnie swym absurdem.
Po śmierci jego twarz się wygładziła.
Blizny stały się mniej wyraźne,
wydawał się spać.
Wiedziałam jednak jak wygląda śniąc.
Wiecznie czujny,
niemalże z jednym okiem otwartym.
Nie-czujny H.
to jakby w nocy zaświeciło słońce.
Nie pozwolono mi się z nim pożegnać,
a teraz, gdy tuliłam do siebie jego ciało,
szepcząc ckliwe bzdury,
wiedziałam, że ich nie słyszy.
Co było jego ostatnią myślą?
Czy uznał, że go zdradziłam?
Nigdy nie był moim przyjacielem,
ale… znałam go.
Należał do mojej rzeczywistości.
Teraz zaś wyszarpano go
i puzzle były niekompletne.
Wzdrygnęłam się,
gdy L. położył mi dłoń na ramieniu.
Wyszeptał, że choć nieruchomości H.
zostały zajęte przez rząd,
wszystko inne przekazał mi w spadku.
Jakże samotny musiał być,
by uwzględnić mnie w testamencie.
Czy naprawdę nie znał nikogo innego?
Swoją drogą to było absurdalne.
Niecałe trzy dni temu
tańczyłam z człowiekiem,
który był teraz martwy
i już nigdy, nie usłyszę jego wykładu,
żartu rzuconego mimochodem,
ani uszczypliwej uwagi
dotyczącej czyjegoś eseju.
,,Zabierzmy go stąd”
wyszeptałam,
a ciepło uścisku L.
przeniknęło moje ciało,
jakby starał się chronić mnie
przed światem.
Odstąpiono nam samochód z szoferem.
Ciało H. i wszystkie jego przedmioty,
książki, biżuterię, meble,
wieziono osobno.
Pojazd, do którego wsiedliśmy,
przypominał lśniącego oślizgłego żuka.
Jednego z tych,
które widzi się,
gdy podczas sprzątania ogrodu,
podnosi się pniak lub ławkę.
Kierowca również nie napawał entuzjazmem,
niemożliwie spasły,
tłustowłosy i na tyle wysoki,
że czubek głowy muskał sufit.
Wnętrze było buroszare,
z plastikowym drewnem
i ekologiczną skórą,
która nieprzyjemnie lepiła się
do każdej części ciała,
której dotknęła.
We wnętrzu roznosił się zapach nowości,
Ale nawet on był nie do zniesienia,
ponieważ wydobywał się
z zawieszki na lusterku.
Odrażający mężczyzna zawiózł nas pod dom,
choć nie podaliśmy mu adresu.
Po chwili podtoczyła się ciężarówka z przedmiotami,
które kilku robotników wniosło do domu.
Nikt nas o nic nie pytał,
nikt się nawet nie odezwał słowem.
Staliśmy jak osierocone dzieci,
czekając na samochód z ciałem,
bym mogła pogrzebać swego nauczyciela
pod starą wierzbą płaczącą,
która straciła połowę pnia
podczas ostatniej burzy.
Nie wiedziałam ile czasu minęło,
lecz L. poszedł do środka,
marznąc jako śmiertelnik.
Usiadłam na złożonej kurtce
i wbiłam oczy w podjazd.
Mijały godziny,
a kiedy zapadł zmrok,
zrozumiałam, że nikt nie przyjedzie.
W moich oczach zakręciły się łzy.
Podniosłam się,
a świerszcze, które dotychczas
ćwierkały w trawie,
umilkły, przerażone po zauważeniu
mojej obecności.
Żwir zgrzytał pod moimi butami,
a księżyc wpijał się
w wilgotną od rosy skórę.
Moja pierś była ściśnięta,
a serce, kiedyś nazywano czułym,
stało się twarde i małe i…
czy miałam jeszcze serce?
Dlaczego to tak bolało?
Wbiłam paznokcie w skórę,
chcą stłumić ten fantomowy ból,
który rwał i szarpał,
bo nie miałam już dłużej sił,
a ich miejsce zajął bezrozumny strach.
L. znalazł mnie,
skuloną i przerażoną,
po czym zaniósł mnie do domu.
Od tamtej nocy,
każdy mój sen był koszmarem.
D.N