Na przystanku
wygrywa swą dziwną melodię
kościelnych kołatek
dla zapomnianego boga
pogrążonego w wiecznym śnie.
Wentylacja w którymś budynku
budzi się z charkotem
starego gruźlika
i warczy gniewnie,
póki znów nie zgaśnie bez zapowiedzi.
Samochód rusza, zgrzytając na żwirze.
Samochód rusza, zgrzytając na żwirze.
Samochód rusza, zgrzytając na żwirze.
Ktoś trzaska drzwiczkami,
wsiadając w pośpiechu.
Samolot przegarnia niebo
naznaczone lekko zachodem
tonącego w smogu słońca.
Niemal można usłyszeć silniki
z trudem mielące powietrze.
Nasz umysł warczy
spragniony śmierci
(gnanej nienawiścią
do świata i siebie)
dającej wytchnienie.
Drobny wir zimnego powietrza.
Drobny wir zimnego powietrza.
Drobny wir zimnego powietrza
zbiera niby zachłanny pożeracz
lekkie śmieci i twoje wspomnienie.
Zimno wpełza w kości jak wąż,
budząc drżenie wśród mięśni grzbietu.
Pełznie w górą, gnieżdżąc się w głowie,
rozpychając ściółkę porzuconych myśli,
szukając wciąż nowych koszmarów.
Włosy biją twarz niczym witki
wierzby płaczącej za przeznaczeniem,
noszą jeszcze znamiona zieleni,
niemal całkiem wyplenionej,
niemal całkiem wygasłej.
Podjeżdża samochód z "L" na dachu.
Podjeżdża samochód z "L" na dachu.
Podjeżdża samochód z "L" na dachu.
Wokół niego zapach paniki,
w środku oczy przesłonięte skupieniem.
Pijany mężczyzna w autobusie
płynącym przez aksamit nocy
skarży się światu na swą niedolę,
bełkotliwie powtarzając słowa
jakby to miało im nadać znaczenie.
Ktoś uczy się, ktoś czyta,
ktoś zamknął oczy, niemal jakby drzemał,
a ktoś inny pisze na telefonie.
Na przystankach nie ma nikogo,
prócz dusz pragnących wytchnienia.
Drzwi otwierają się z sykiem i brzękiem,
Drzwi otwierają się z sykiem i brzękiem,
Drzwi otwierają się z sykiem i brzękiem,
niemal jakby maszyna z opowiadań Bradbury'ego
próbowała przemówić własnym językiem.
Nawet rozkładając się, nie będziemy,
bo nasze truchło da życie robactwu
najpodlejszemu pośród zwierząt,
bo zrodzonemu prosto z gniewu,
nienawiści gnijącego trupa.
Znaki poziome ledwo ożywają,
stłumione pyłem i brudem,
smogiem ukradzionym płucom.
Nie wiemy, czy dobrze skręcimy,
nie wiemy, czy nie potrąci nas ktoś.
Światło z przeciwka próbuje nas oślepić,
Światło z przeciwka próbuje nas oślepić,
Światło z przeciwka próbuje nas oślepić,
jeśli mielibyśmy być szczerzy,
niemal zawsze się im udaje.
Ktoś potrąca nas
w drodze do wyjścia.
Szybkie spojrzenie pozwala,
dostrzec brak skupienia we wzroku
i zaciśniętą w kieszeni pięść.
Kobieta przytula kota do piersi,
kocię z ledwo rozwartymi oczami
i złoto-obsydianowym futrem,
które pozwala zimnu na dostęp do ciała,
zbyt krótkie, zbyt cienkie, zdradliwe.
On próbuje przestraszyć nas wzrokiem.
On próbuje przestraszyć nas wzrokiem.
On próbuje przestraszyć nas wzrokiem.
Człowiek bez maseczki,
z sekretami łatwymi do odkrycia.
Droga po zmroku z odblaskiem,
czy to kwestia bezpieczeństwa,
czy też namalowaliśmy
tarczę strzelniczą,
na środku własnych pleców.
Samochód pozbawiony jednego światła,
podjeżdżając zwalnia,
jak myśliwy testujący zwierzynę,
jak na wpół ślepy pająk
zbliżając się do uwięzionej osy.
Wysiadamy na przystanku samotnie.
Wysiadamy na przystanku samotnie.
Wysiadamy na przystanku samotnie.
Gdyby ktoś nas zaatakował,
nie moglibyśmy nawet krzyknąć.