Na samo dno
gaśnie dla mnie niebo.
Cyklicznie powtarzalny obraz
w terapii zwany potrzebą.
Solidnie utkana pajęcza sieć
zagubionego po drodze szacunku.
Zrównany do poziomu zero
kilka słów po przecinku.
Złudzeń pozbawione pragnienia
w pogoni zatraconych chwil.
Dzierżawione posępne wspomnienia
przebytych rozwlekle mil.
Sądne dni w dziurawych butach
spiesznie wbiegają w tło.
Rzucają na kolana najtwardszych
słabych spuszczając na samo dno.