Memento w biegu
w dzień, ulicami, przez miasto,
do pracy, sklepu, wciąż gdzieś, gdzieś
– już noc – już rano – już jasno.
Odhaczyć i biec, biec dalej,
jeszcze tu, jeszcze tam, prędzej,
bo czasu tyle, co wcale,
trzeba więc biec, biec, biec, biec.
Życie z uporem oracza
w obliczach skiby nam żłobi,
żeby tam cienie dróg zasiać
i zgonić nas przez te drogi.
A włosy rzedną, siwieją
i wypadają jak zęby,
dziećmi byliśmy dopiero,
potem nas porwał ten bieg i
gnamy, gonimy, gonimy
za wczoraj, teraz, za jutrem,
z przyczyną i bez przyczyny,
w pełne, w półpełne i w puste.
Aleksandryjskie panele
iluminują nam twarze,
ale tak wielu niewiele
jest w stanie prawd w nich odnaleźć.
Biegniemy, tląc się przez chwilę,
niczym popioły na wietrze,
zostanie po nas jedynie –
parę zdjęć, groby, nic więcej.