Wejście
do swojego umysłu,
jak do kaplicy makabry
i gabinetu śmiechu
w jednym.
Uważam,
by nie potrącić
lichtarzy z nanizanymi maskami,
i girland, na których bujają się
wyschłe gniazda jaskółcze.
Przesuwam
połamane manekiny,
skrzynie monet,
które wyszły z obiegu,
smutne szaty klaunów
zawieszone na krzywych wieszakach.
Boże, Boże, skąd to wszystko?
Wypatruję
jasnego zakątka,
choćby na promyk jeden,
ogarek świeczki,
albo może kawałek
niedzielnego ciasta?