Oczy grzesznika - H.H przypadki XIX
Może nie jak własną kieszeń,
lecz wystarczająco dobrze,
by na zawsze zapamiętać
jej zapach drewna
przesiąkniętego kadzidełkami.
Czułem się upokorzony,
gdy wszędzie musiano mnie prowadzić,
bym nie zgubił się,
w chaotycznej plątaninie korytarzy.
Zawsze, ze wszystkich sił,
starałem się być samodzielny,
by nie potrzebować nikogo blisko siebie.
Jedyną pociechą wydawał się fakt,
że D. zgodziła się wrócić do siebie.
Przynajmniej ona nie wisiała nade mną,
nieprzerwanie pytając,
czy czegoś potrzebuję.
Nudziłem się niepomiernie.
Nie mogłem czytać książek,
nie mogłem spacerować.
Nie odzyskałem również smaku.
Każdy posiłek równie dobrze,
mógł być Hakarlem lub owsianką.
Zapachy docierały do mnie,
lecz jakby zamglone.
Nie byłem w stanie rozpoznać
pojedynczych nut,
które kiedyś pozwalały,
bym z polowania plótł symfonię.
N. próbował mnie zająć.
Czytał mi na głos,
podczas, gdy jego piekielna kotka,
ze wszystkich sił starała się,
odwrócić jego uwagę,
z powrotem w swoim kierunku.
Czasami wskakiwała mi na głowę,
wbijając pazury w skórę,
innym razem układała się na kolanach,
zawsze pozostając w pobliżu.
B. wydawała się ciągle wściekła.
Wibrowała gniewna energią,
miotając się z kąta w kąt,
znikając na kilka godzin,
by wrócić, pachnąc cudzym strachem
i jaśminowymi perfumami,
którymi starała się ukryć woń swoich ofiar.
Widziałem ją już taką.
gdy zaostrzono ustawy przeciw wampirom,
sprawiając, że zamiast dożywotniego więzienia
czekała je natychmiastowa egzekucja.
B. nie spała wtedy,
nie jadła,
miotając się jak pająk,
który zaplątał się w pajęczynie,
wiedząc, że zginie.
Poruszyła wtedy wszystkie swoje kontakty,
lecz zawiodły,
co jedynie pogłębiło jej stan.
Wydawała się poruszać jedynie siłą rozpędu,
która powoli się wyczerpywała.
Obawiałem się,
w dniu, w którym B. zniknęła,
że już nigdy nie wróci,
że dorwali ją
i pozbyli się jak kurzu z półki.
Ona jednak pojawiła się ponownie,
po dziesięciu latach,
gdy niemal całkowicie o niej zapomniałem,
tylko po to,
by przypomnieć mi o przeszłości.
Moje ciało było słabe.
Ledwo chodziłem,
podpierany przez nią i N.
Trzymanie przedmiotów,
cięższych niż łyżka
było czystą torturą,
gdy mięśnie zaczynały omdlewać,
drgając agonalnie.
Członkowie Bractwa unikali mnie,
jakbym był pariasem
lub kimś, komu należy schodzić z drogi.
Nie rozmawiali ze mną,
poza krótkimi uwagami przy posiłkach
lub powitaniami na korytarzach.
Nie pozostało w nich nic
z dawnej sympatii
i niemal przyjacielskich stosunków.
Zupełnie jakby zapomnieli
o dawnej znajomości.
Nauczyłem się jednak czegoś nowego.
Wcześniej, kiedy skupiałem się na wzroku,
na słuchu i węchu,
które teraz miałem osłabione na tyle,
że nie mogłem na nich polegać,
a wzroku nie odzyskałem wcale,
ignorowałem wtedy dotyk,
nie licząc momentów wyjątkowych,
pełnych pożądania lub bólu.
Teraz odkrywałem go na nowo.
Dzięki drobnym włoskom,
które pokrywały moją skórę,
mogłem z pewnym trudem,
ale o wiele dokładniej
niż się spodziewałem,
zdobywać informacje o otoczeniu.
Delikatne ruchy powietrza,
które niegdyś nic dla mnie nie znaczyły,
informowały mnie o ilości
i rodzaju otaczających
mnie przedmiotów.
Zupełnie jakbym nabrał
czegoś z nietoperza,
żartował N., który nie wiedział chyba
za wiele o echolokacji.
Najgorsze były noce.
Leżałem jak sparaliżowany,
a moją głowę wypełniały na wpół zacienione
czarno-białe wizje,
zupełnie jakby mój mózg
jedynie połowicznie rozumiał ślepotę
i starał się skleić świat
z rzeczy i obrazów,
które zdążyłem zapomnieć.
Nie byłem pewien,
co pozostaje wspomnieniami,
a co jedynie wizjami,
które nie miały szans się wydarzyć.
Strzały i jęk szkła,
wydawały się jedynie częścią mary.
H.H