Czy będę musiała się rozbierać? (17)
- Widać, że ci się woda w tyłku gotuje – stwierdziła Helena, nie spuszczając z niej wzroku.
- Proszę? – Gabrysia zamrugała oczami, skonsternowana tą dziwną wypowiedzią.
- Mówię, że masz temperament i że mogą być z tego kłopoty – podsumowała ciotka i ostentacyjnie opuściła przedpokój, gdzie odbywała się prezentacja mojej dziewczyny.
- Woda w tyłku? A co ja jestem chłodnica albo bojler? – Pokręciła z niedowierzaniem głową.
- O, i pyskata jeszcze – dorzuciła Helena na odchodne, po czym zamknęła się w swoim pokoju. Nie wróżyło to dobrze naszym relacjom, ale nie przejmowałem się tym zupełnie. Byłem zadowolony, że wreszcie mogę być z Gabi „na legalu” i nie muszę kombinować jak koń pod górę, by przenocować dziewczynę pod ciotki kołdrą.
- Nieźle się zaczyna – skwitowała Gabi i zajęła się przystosowaniem naszego gniazdka do swojej estetyki, przestawiając fotel i komodę. Potem zaczęła wypakowywać jakieś ciuszki-pizduszki, zostawiając na półce niewiele miejsca dla moich ubrań.
Kobiety zawsze zawłaszczają naszą przestrzeń. Niby gazety piszą o tak zwanym dławieniu osobowości pań przez męskich szowinistów, ale prawda wygląda zgoła inaczej (zresztą i z goła i w ubraniu). Nim się człowiek obejrzy, a już ma w kiblu dywanik (chyba po to, żeby mieć komfort po imprezowym rzyganiu), kocyk z frędzelkami, a na półce pod lustrem kosmetyków jak lodu w kostnicy.
- Zrobisz mi kawę? – Gabryśka uśmiechnęła się słodko, stawiając na parapecie lusterko i różne pierdoły do makijażu.
Bez słowa podreptałem do kuchni jak stary, skapcaniały mężulek, ale nim włączyłem czajnik, przemyślałem swoje położenie. Miałem zamieszkać z dziewczyną, stracić wolność i miejsce w szafie, pozwolić, by przemeblowała pokój łącznie z całym moim życiem i jeszcze podawać jej kawkę? O, nie! Natychmiast zawróciłem, wsadziłem nos w drzwi i rzuciłem w pośpiechu:
- Zmiana planów. Muszę wyjść. Zrób tę kawę sama. – Przełknąłem ślinę. - I dla mnie też – dodałem, po czym zjechałem windą na dół i zrobiłem rundkę po osiedlowym chodniku. Kiedy wróciłem, parująca filiżanka czekała już na mnie, podobnie jak Gabi, która liczyła kasę wyjętą ze swojego różowego portfela. Po chwili wyjęła pięć stówek, położyła na serwetce i powiedziała:
- W tym miesiącu płacę ja, a w przyszłym ty. Zanieś ciotce, to może poprawi jej się humor.
- No to może ty idź. – Nadal starałem się mieć kontrolę nad sytuacją, nie pozwalając, by mną dyrygowała.
- No dobra. Jakby mnie nie było więcej niż trzy minuty, dzwoń na policję.
Niebawem usłyszałem jej głośny śmiech. Mało tego, chichotała także Helena. Kiedy zajrzałem zainteresowany tym, co je tak rozbawiło, zobaczyłem, że oglądają zdjęcia. Podszedłem bliżej. Na żółtym nocniku siedział roześmiany bobas z zielonym nocnikiem na głowie. To byłem ja. Obok stał wydziarany mąż ciotki, który już wtedy miał kłopoty z prawem.
- Jaki przystojny – powiedziała moja dziewczyna.
- Mówisz o mnie? – Wypiąłem dumnie pierś.
- Mówi o Zygmusiu. – Ciotka ucałowała zdjęcie i schowała wraz z innymi do szuflady.
- Ja też wam coś pokażę – odezwała się Gabrysia.
Pobiegła do pokoju i po chwili wróciła ze swoim zdjęciem z dzieciństwa.
- Z tym zdjęciem się nie rozstaję. Wygrałam nim konkurs.
- Piękne – pochwaliła Helena.
- Miałam tu trzy latka i byłam świeżo po chorobie. Wcześniej trzeba było mi zrobić zdjęcie rentgenowskie, bo lekarka podejrzewała zapalenie płuc. Podobno darłam się wniebogłosy na widok maszyny, a technik był okropnym gburem, który chyba nie bardzo lubił dzieci. Zaczął na mnie pokrzykiwać, a ja wtedy jeszcze bardziej ryczałam. Koszmar. Na szczęście okazało się, że to tylko przeziębienie, i pod koniec tygodnia poszłyśmy zrobić tę fotkę. Kiedy mama powiedziała, że idziemy zrobić zdjęcie, całą drogę byłam w stresie, bo myślałam, że znowu zabiera mnie na rentgena. No i jak weszłyśmy do fotografa moim pierwszym pytaniem było: Czy będzie pan dla mnie miły? Facet pogładził mnie po głowie i zapewnił, że będzie bardzo miły, a wtedy ja zadałam kolejne pytanie: Czy będę musiała się znowu rozbierać? Matka zrobiła się czerwona jak ruski sztandar, a on popatrzył na nią z niesmakiem. "Bo widzi pan – zaczęła tłumaczyć – myśmy w zeszłym tygodniu były na zdjęciu i tamten pan był bardzo niedelikatny. Krzyczał na małą …" Fotograf się zdenerwował i chciał już coś powiedzieć, ale wtedy padło wreszcie wyjaśnienie, że chodziło o zdjęcie rentgenowskie, a nie jakieś dziwne, rozbierane sesje.
Gabrysia rozbawiła nas tą historią, ale sama była poważna jak nigdy.
- A potem ten fotograf zabrał nam mamę. Zostawiła nas i pojechała z nim do Wiednia.
Umilkła nagle i rozpłakała się jak dziecko. Nie wiedziałem, co zrobić. Na szczęście Helena przytuliła ją mocno i tak trwały przez chwilę w uścisku, a ja wgapiałem się w to zdjęcie jak głupi, dopóki Gabi nie znalazła się w moich ramionach. Po raz pierwszy poczułem z nią inną więź niż fizyczną.
Zbliżała się pora obiadowa, więc postanowiliśmy coś przegryźć. Myślałem wprawdzie o jakimś niedrogim fast foodzie, ale moja dziewczyna wyciągnęła mnie do „Czarnej oliwki” na greckie żarcie. Po posiłku wpadła na pomysł, by w ramach budowy rodzinnych relacji wziąć dla Heleny baklavę. Trochę wkurzała mnie ta sielanka, bo zamiast szukać pracy łaziłem z nią po knajpach, a pieniędzy z tego nie przybywało.
Zadzwoniłem do drzwi, bo zapomnieliśmy klucza. Pusia podniosła alarm i po chwili usłyszeliśmy energiczne kroki. Dziwne, bo ciotka zawsze szurała kapciami. Drzwi otworzył nam łysy, barczysty menel o wyglądzie złego Dżina. Z trudem rozpoznałem w nim męża ciotki, Zygmunta.
- O, wujek – uśmiechnąłem się i ruszyłem do przodu, chcąc się przywitać, ale Zygmunt stał nieruchomo, nie mając najmniejszego zamiaru nas wpuścić.
- Wyszedłem na przepustkę – odezwał się wreszcie. - Przyjdźcie jutro.
Po tych słowach drzwi zatrzasnęły się i usłyszeliśmy tylko szczęknięcie przekręcanego zamka. Gdyby latały obok jakieś muchy, niechybnie wpadłyby w nasze otwarte usta.
Koniec cz. XVII