Luminescencja
mgła rozbestwia się na wietrze
i pluje świetlistymi aureolami między gałęziami drzew oddanych nocnej toni
po tym jak zabłysły lampy.
kiedyś jedyną ucieczką było iść przed siebie - dzisiaj przystaję na rogu i zakładam stare buty, by przemierzyć opuszczonych myśli mapy.
zimno kłuje mnie w ręce,
wbija igły, tam, gdzie młodzieńcza krew przestała płynąć.
moja dusza jest antykiem, skrzepem rozkładanym przez zmuszone do łez oceany.
mijam szkoły, w których lata rozeszły się szybko i mętnie.
twarze ze skał wypełniały korytarze, a schody były permanentnie ukamienowane przez piach i minerały.
sztuczne brylanty przewalające się pod nogami zatopiła nieskończona woda wraz
z autentycznymi kamieniami
- i nikt nie wie, kto jest kim.
nic nie jest tak ciche jak umysł po dzwonku, który rozbrzmiał do każdego jego zakątka,
a ten jak dźwiękoszczelny kufer trzęsie się sam w sobie.
stukot butów, spieszących by złapać za klamkę do klasy w ostatniej chwili,
zanim minie sekunda, minuta, rok.
ciągle coraz dalej od tamtych drzwi.
błądzę po ziemii, której nikt nie zdąży w swoim życiu poznać.
wyklęły mnie kompasy i serca.
słońce mierzy, ile zostało nam czasu na zawrócenie w przeciwną stronę.
księżycu, otwórz na niebie bramę do nowego dnia, nim świat ucichnie i gwiazdy zza oleistych spalin przestaną mrugać ciągi liter, którymi mam zwyczaj zawracać sobie głowę.
pozwól uciec.
zakryj mnie swoim ciałem, gdy oddaję się wodzie.