Amulet snów
Gdy słońce wstaje świecąc złocistą monetą,
co ją karzeł zabiera po wieczornej tęczy,
znika sen, co był nocną oczu bransoletą,
ten sam sen, co tak wczoraj moją duszę męczył.
Cisza… Spokój teraz mnie ogarnia. Leniwie,
sufitem i ścianami płyną świetlne prążki…
Jak bursztynowa fala na pszenicznym piwie
tańczy garderoba i tańczą wierne książki.
Pod naporem zaś słońca, okno się poddaje,
bez słowa, nie sprzeciwia się mocy poranka,
w morwy kwiatach rwetes, to pszczoła pszczołę łaje,
a bąk w różach buczy jak dziecięca skakanka.
Zalewają mój pokój, niebieskim topazem,
uśmiechnięte hortensje wraz z porannym niebem,
wszystkie dźwięki z osobna, może wszystkie razem,
grają jakąś melodię… Jaką, tego nie wiem.
Amuletem dla mnie te okruchy życia złote,
co migocą jak żywe słoneczne latarnie.
W sercu skrzętnie je chowam i zamykam potem.
Otworzę, gdy mnie smutek i zły sen ogarnie.
***